Michał Gąsior Michał Gąsior
1346
BLOG

Na pohybel gimnazjum

Michał Gąsior Michał Gąsior Polityka Obserwuj notkę 38

Utworzenie gimnazjum przyniosło skutki dokładnie odwrotne od zamierzonych. Zamiast wyrównania szans przepaść, zamiast jakości kształcenia przeciętność, a zamiast wychowania agresja. 

Argumenty, jakimi posługiwali się w trakcie debaty nad reformą system edukacji rządzący wówczas politycy AWS (na czele z ministrem edukacji Mirosławem Handkem), brzmią dziś dla mnie przekonywująco. Postawiono sobie za cel podniesienie poziomu edukacji przez upowszechnienie wykształcenia średniego i wyższego przy jednoczesnym założeniu, że utworzenie gimnazjów pozwoli zadbać nie tylko o ilość potencjalnych magistrów, ale przede wszystkim o jakość kształcenia.

Okazało się jednak, że o ile założenia były obiecujące, gimnazja przyniosły żałosne efekty. Wcale nie uzyskano – jak można dowiedzieć się z wywodów zwolenników tej reformy – szkoły dostosowanej do specyficznych potrzeb grupy wiekowej 13-16.  Przeciwnie, eksperyment przyniósł swego rodzaju konglomeraty gimnazjalne – pozbawione właściwej kadry, bez pomysłu na nauczanie i wychowanie, za to z burzą hormonów i młodzieńczym buntem.

To nie przypadek, że akurat w gimnazjach dochodzi do eskalacji agresywnych zachowań. Zostawiając na boku rolę wychowawczą rodziny, to właśnie specyfika gimnazjum sprawia, że fala przemocy i patologii zawitała w szkolnych ławkach. Po pierwsze i najważniejsze, gimnazja przenoszą młodych ludzi w „popieprzonym wieku” (mawiają tak czasem rodzice) w stan zawieszenia między dzieciństwem a dorosłością. 13-latek mijający gówniarzy z podstawówki czuje się dojrzały i silny. Choć mleko ma jeszcze pod nosem, dla samego siebie i równieśników jest już prawdziwym mężczyzną. 13-latka mijająca siksy z podstawówki czuje się wyzwolona. Jest kobietą i będzie to podkreślać spędzając przerwy przed lusterkiem w szkolnym kiblu (ok) lub oddając się starszemu koledze za winklem dyskoteki, nie mówiąc już o popularnych grach w „słoneczko” (mniej ok). Zachowania typowe dla okresu dojrzewania dzięki gimnazjum zostają więc spotęgowane i przyjmują karykaturalne formy.

Nie bez znaczenia jest też fakt, że gimnazja to zazwyczaj molochy, mieszczące w swoich murach kilkaset uczniów. Klasy liczące 20, 30, a nawet 35 osób to często spotykana szkolna rzeczywistość. Jeden z sondaży wskazał, że 15% ankietowanych uczy się w klasach liczących więcej niż 34 osoby!

„Uczy się” – szumnie powiedziane. W przypadku tak licznych grup nie ma możliwości, by nauczyciel mógł pracować z każdym uczniem i monitorować jego postępy. A skoro nie ma możliwości, sens reformy, która miała na celu poprawienie jakości edukacji, staje pod dużym znakiem zapytania. Podobnie ma się rzecz z innym szlachetnym postanowieniem pomysłodawców zmian, mianowicie z wyrównaniem szans edukacyjnych młodzieży z małych ośrodków i z miast. Co mamy w praktyce? Lepsze gimnazja, których uczniowie mają szanse na faktyczny rozwój, i te gorsze, gdzie nawet zdolni wegetują w przeciętności.

Nie mam wątpliwości, że utworzenie gimnazjum przyniosło skutki dokładnie odwrotne od zamierzonych. Zamiast wyrównania szans przepaść, zamiast jakości kształcenia przeciętność, a zamiast wychowania agresja. Tymczasem MEN udaje, że problemu nie widzi. A jeśli nawet przez chwilę przestaje udawać, proponuje lekarstwo gorsze od choroby, bo tak należy odbierać pomysł łączenia gimnazjów z liceami.

ze stronywww.iktomaracje.pl

michalgasior1@gmail.com

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka